Pierwsze, co przychodzi mi do głowy po obejrzeniu "Karola", to słynna sentencja z "Nieznośnej lekkości bytu" Kundery: "Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz". Film familijny
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy po obejrzeniu "Karola", to słynna sentencja z "Nieznośnej lekkości bytu" Kundery: Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni się nas w kicz. Film familijny Grzegorza Sadurskiego i Orlando Corradiego to niemal podręcznikowa ilustracja słów czeskiego pisarza. Fenomen papieża Polaka, który – cytując jednego z bohaterów – przemeblował pół świata, został tu sprowadzony do poziomu czytanki z kramu z dewocjonaliami.
Prawdopodobnie miała to być pouczająca opowieść o tym, że wartości Jana Pawła II powinny stanowić drogowskaz dla młodego pokolenia żyjącego we współczesnym obłąkanym świecie. Jak twórcy wyobrażają sobie dzieciaka z XXI wieku? Obowiązkowo przyspawany do komputera, nie potrafi porozumieć się z wiecznie zapracowaną matką, a jego najgorszą zmorą jest szkolny gangster wymuszający od słabszych kasę na drożdżówki. Gdzie rodzic (Katarzyna Glinka) nie może, tam dziadka (Piotr Fronczewski) pośle. Starszy pan, który w młodości przyjaźnił się z niejakim Karolem Wojtyłą, nie tylko szybko znajdzie wspólny język z naburmuszonym wnusiem Kacprem, ale też udzieli mu lekcji życia w duchu myśli papieskiej.
Fronczewski jest tak dobrym aktorem, że ogląda się go z przyjemnością nawet wtedy, gdy gra sypiącego komunałami belfra rodem z "Ziarna". Jego wewnętrzne ciepło oraz dyskretna ironia potrafią uszlachetnić każdą szeleszczącą papierem scenę. Skutecznie odwracają też uwagę od anemicznego duetu braci Tkacz, którzy wcielają się na przemian w Kacpra. Niestety, nie samym Fronczewskim "Karol" żyje. Gdy tylko dziadek sięga myślami do swojej młodości spędzonej w komunistycznej Polsce, na ekran wjeżdża prehistoryczna animacja komputerowa. Nie wiem, dlaczego ją przygotowano. Czy po to, aby przypodobać się lubiącej kreskówki młodej publiczności? A może chodziło o prozaiczne braki w producenckim portfelu – w końcu taniej jest coś narysować, zamiast zrekonstruować na planie zdjęciowym. Finalny efekt z pewnością nie przynosi jednak oczekiwanych rezultatów. Wizualna szkarada zachęca raczej do zamknięcia oczu aniżeli podziwiania wysiłku grafików. W dodatku filmowa peerelowska rzeczywistość jest tak umowna i pozbawiona znaków szczególnych, że najmniejsi widzowie bez wiedzy historycznej poczują się zdezorientowani.
Animowany Karol Wojtyła to superbohater i "santo subito" w jednym. Wyprowadza w pole ubeków, podczas gry w nogę zamienia się w Ikera Casillasa, a górskie szlaki zna lepiej niż niejeden baca. Gdy przemawia o Bogu głębokim głosem Artura"Ojca Mateusza"Żmijewskiego, nawet wrodzy komuniści czują mores. A kiedy w trakcie zorganizowanej na przekór ateistycznej władzy pasterki wznosi ku niebu rozświetlony krzyż, z obłoków zlatuje do niego niewidzialna gołębica. To tyle, jeśli chodzi o smak i gust twórców "Karola".
W jednej ze scen Kacper rzuca do kolegów, że musi skończyć swój film o papieżu przed kanonizacją. To bodaj najważniejsze zdanie, jakie pada z ekranu. Nieświadomie wyraża bowiem przesłanie "Karola" i powody, dla którychgonakręcono.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu